poniedziałek, 26 września 2016

Widmo gentryfikacji krąży nad Pragą - czyli kto ma zamieszkać w odnawianych, praskich kamienicach?

Od kilku lat Prażanie straszeni są strasznym słowem - gentryfikacja. Gentryfikacja to nędzny los, który ma czekać mieszkańców Pragi, na skutek źle przeprowadzanego procesu rewitalizacji, co sprawi, że na odnowioną Pragę napłyną nowi bogatsi mieszkańcy, wypierając z niej dotychczasową, zasiedziałą ludność, która przed rosnącymi cenami mieszkań, czynszów i powszechną drożyzną będzie musiała uciekać na dalekie przedmieścia. 



Zdjęcie: krytykapolityczna.pl

Wielu ekspertów zajmujących się rewitalizacją twierdzi, że aby gentryfikacji zapobiec...

...należy w pierwszej kolejności zapewnić dotychczasowym mieszkańcom zrujnowanych kamienic komunalnych powrót do ich dotychczasowych mieszkań po wykonaniu generalnego remontu budynków. Teza ta wydaje się ze wszech miar słuszna, dopóki nie zastanowimy się głębiej nad jej ekonomicznymi i społecznymi konsekwencjami. 

Po pierwsze najpierw należałoby zapytać niezamożnych mieszkańców, uprawnionych do korzystania z lokali komunalnych o ich rzeczywiste preferencje. Czy zależy im najbardziej na tym, aby mieszkać w dotychczasowym mieszkaniu w praskiej, zwykle zabytkowej kamienicy zbudowanej sto lat temu, czy też na tym, aby mieszkać w nowym mieszkaniu z ciepłą wodą, łazienką i centralnym ogrzewaniem, w którym opłaty za media są dużo niższe, choćby było ono zlokalizowane na Targówku czy Bemowie?

Jak wskazują tegoroczne doświadczenia, oferowane wykwaterowywanym komunalnym, praskim lokatorom dość komfortowe mieszkania na Bemowie rozeszły się jak świeże bułeczki. Co skłania do sformułowania niepokojącej dla przeciwników gentryfikacji tezy, że wielu komunalnych mieszkańców nie mieszka na Pradze dlatego, że kieruje się lokalnym patriotyzmem i sentymentem do praskiej atmosfery, lecz dlatego, że tylko tu mogli kiedyś dostać przydział mieszkania - najczęściej w niszczejącej, starej czynszowej kamienicy bez wygód. Jeśli tylko nadarzy się okazja, aby zamienić swój praski lokal na tanie, wyposażone we wszystkie media lokum w innej dzielnicy - uczynią to bez żadnych wahań. 

Stawia to pod wielkim znakiem zapytania sens realizacji deklarowanego przez władze miasta celu prowadzenia generalnych remontów praskich kamienic - czyli przeznaczania wyremontowanych budynków i lokali dla dotychczasowych najemców komunalnych. Remontowane kamienice zwykle są objęte ochroną konserwatorską, wymagają przy odnowie dodatkowych, kosztownych prac konserwatorskich. Wszystko to sprawia, że jeśli są remontowane starannie, z zachowaniem wymogów konserwatorskich, koszty ich generalnego remontu są wyższe, niż w przypadku budowy nowych budynków komunalnych na gruntach miejskich. Można z dużym prawdopodobieństwem oszacować, że za cenę generalnego remontu mieszkania o powierzchni 50 metrów kwadratowych w zabytkowej praskiej kamienicy da się zbudować nowe mieszkanie komunalne o powierzchni 80 m kwadratowych. W dodatku ponoszone przez lokatora koszty utrzymania lokalu w odnowionej kamienicy będą dużo wyższe niż koszty utrzymania lokalu o tej samej powierzchni w nowym budynku ze względu na większą wysokość pomieszczeń oraz ograniczenia w stosowaniu materiałów ocieplających. Niezamożna rodzina, licząca każdy grosz, jeśli będzie miała wybór pomiędzy takimi mieszkaniami - wybierze lokal w nowym budynku, niekoniecznie na Pradze. Chyba, że nie dając jej takiego wyboru, zmusimy ją do powrotu do dotychczas zajmowanego, odnowionego mieszkania w praskiej kamienicy. Ale byłaby to przecież "antygentryfikacja" przymusowa. 

Podobny kłopot będzie z ludźmi starszymi i niepełnosprawnymi. Czy mamy ich dalej przymuszać do pokonywania wysokich pięter schodów w starych kamienicach, w których nie da się zainstalować windy, czy też raczej zbudować dla nich nowe budynki w pełni dostosowane do ich potrzeb? 

Są jeszcze dwie grupy społeczne, korzystające z lokali komunalnych i socjalnych w praskich kamienicach. Pierwsza z nich to ludzie dość zamożni, nie spełniający kryteriów przydziału mieszkania komunalnego. Posiadają oni prawa do tych lokali na zasadzie specyficznego "dziedziczenia" miejskich mieszkań po rodzicach lub dziadkach. Takie lokale często są nielegalnie podnajmowane albo stoją puste, w oczekiwaniu, że gmina zainwestuje w ich remont. Ci mieszkańcy, po kosztownym remoncie zabytkowej kamienicy, w której mają lokale komunalne otrzymają od miasta wartościowy, choć całkowicie niezasłużony prezent, liczony w dziesiątkach lub setkach tysięcy złotych na osobę. Wartość ich wyremontowanych mieszkań gwałtownie wzrośnie, za to czynsz nadal będzie komunalny - czyli wielokrotnie niższy niż rynkowy. Takie lokale będzie można drożej nielegalnie podnająć, albo przeznaczyć dla dorastających dzieci - tylko, że to oznacza właśnie gentryfikację. 

Pozostaje do omówienia sytuacja istotnej i niestety dość licznej na Pradze grupy lokatorów kamienic komunalnych - to rodziny patologiczne, dysfunkcyjne, w których najczęściej co najmniej jedna osoba cierpi na chorobę alkoholową. Ci lokatorzy są często skrajnie uciążliwi dla pozostałych mieszkańców budynku. Bardzo pospolite na Pradze dewastacje - zniszczone domofony, skrzynki na listy, ściany nawet w świeżo wyremontowanych budynkach to w dużej mierze efekt agresji towarzyszącej spożywaniu alkoholu lub innych używek, a także "przeniesionej" agresji dzieci i młodzieży, doświadczającej przemocy lub skrajnego zaniedbania wychowawczego we własnych rodzinach. Powrót tych rodzin do do odnowionych wielkim kosztem zabytkowych kamienic nie jest dobrym pomysłem. Będzie natychmiast rodzić konflikty sąsiedzkie i straty materialne, ponoszone na skutek aktów dewastacji, co przeczy sensowi przeprowadzenia takich remontów. 

Co więc zrobić z odnowionymi praskimi kamienicami komunalnymi?

Odpowiedź będzie trudna do przyjęcia dla tych przeciwników gentryfikacji, którym wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem jest ponowne ich zasiedlenie przez dotychczasowych mieszkańców. Nie jest to dobre rozwiązanie dla potrzebujących wsparcia niezamożnych mieszkańców. Jest też sprzeczne z zasadą efektywnego wykorzystywania publicznych środków w procesie rewitalizacji. Najcenniejsze, najbardziej zabytkowe kamienice powinny być po starannym odnowieniu przeznaczone na cele komercyjne, głównie na powierzchnie biurowe i usługowe albo na apartamenty mieszkalne. Miasto powinno starać się je remontować w formule partnerstwa publiczno-prywatnego. Na przykład w zamian za przeprowadzony remont przekazywać partnerowi prywatnemu część lokali na własność lub wieloletnie użytkowanie. Wpływy z komercyjnego najmu pozostałej powierzchni powinny zasilać realizację procesu rewitalizacji. Remonty mniej wartościowych, zabytkowych kamienic komunalnych należy powiązać, tam gdzie to tylko możliwe, z dobudową na tych samych lub sąsiednich działkach nowych budynków, a także z nadbudową budynków istniejących. Dodatkowe mieszkania w odnowionych kamienicach powinny być sprzedane przez miasto na wolnym rynku lub wynajęte za rynkowy czynsz. Jeżeli rząd stworzy możliwość zastosowania przez gminy najmu preferencyjnego dla osób mniej zamożnych, nie spełniających kryteriów prawa do lokalu komunalnego, część z tych lokali należy przeznaczyć także na taki najem. Tak uzyskane dochody należy inwestować w dalszą rewitalizację. Mieszkania w nowo zbudowanych budynkach, spełniających standardy niskich kosztów utrzymania, powinny być przeznaczane na lokale komunalne. Przy rewitalizacji należy też uwzględnić tworzenie budynków specjalnie przystosowanych do potrzeb osób starszych, samotnych, niepełnosprawnych - można skorzystać z doświadczeń skandynawskich, gdzie powstały budynki specjalnie dedykowane takim osobom - ze specyficzną częścią wspólną, przeznaczoną na spotkania, wspólne przyrządzanie posiłków czy wypoczynek. Takie budynki wyposażane są w udogodnienia dla osób ograniczonych ruchowo, a także w systemy szybkiej pomocy medycznej.

Najtrudniej znaleźć receptę na ukierunkowanie pomocy mieszkaniowej dla rodzin patologicznych i dysfunkcyjnych, zajmujących dotąd mieszkania socjalne o bardzo niskim standardzie. Zapewne powinno się przeznaczyć dla tych rodzin pewną pulę mieszkań w nowych budynkach komunalnych, starając się rozproszyć je w obrębie całej Warszawy, aby uniknąć tworzenia gett biedy i wykluczenia. 

Konieczne jest wdrożenie skutecznego programu walki z alkoholizmem, który obecnie jest największą plagą Pragi, podstawowym źródłem skrajnej biedy, bezrobocia, dysfunkcji i rozpadu więzi rodzinnych. Bez zastosowania polityki opartej na przymusowym leczeniu alkoholików i systemu całościowego wsparcia dla ich rodzin - od nauki wychowania dzieci, zarządzania budżetem rodzinnym, utrzymania czystości i higieny, po znaczące wsparcie materialne, istotnej poprawy losu tych rodzin nie da się osiągnąć.       

TP              

czwartek, 22 września 2016

Ojej, ojej nie mam gdzie zaparkować - a przecież gdzieś muszę !!!

Taki lament właścicieli samochodów słyszymy na Pradze dość często. Za "skrzywdzonymi" posiadaczami aut ujmują się niektórzy prascy radni. Chcą ułatwić im życie przekształcając na przykład przyuliczne trawniki w "ekologiczne" miejsca parkingowe. "Ekologiczność" tych rozwiązań polega chyba na tym, że smary i oleje skapujące z zaparkowanych samochodów będą od razu dostawać się do gleby przez ażurową powierzchnię betonowych lub plastikowych podkładów. 

Przypatrzmy się więc bliżej parkingowemu problemowi na Pradze, biorąc na tapetę ulicę Jagiellońską. Kierowcy bez żenady parkują tu samochody na trawnikach.


Urzędnicy spółki miejskiej dają "dobry przykład".


Chodniki i pobocza ulicy zastawione są jednym, a często kilkoma rzędami aut.




Tymczasem wyznaczone kiedyś kosztem zieleni przyulicznej płatne parkingi znajdujące się tuż obok świecą pustkami.




Jak wiadomo jesteśmy narodem oszczędnym. Po co płacić za miejsce parkingowe, skoro bez realnej groźby finansowych sankcji można postawić samochód na trawniku lub zastawiając cały chodnik?


I w tym kryje się cała istota sprawy. Tym, którzy narzekają, a czasem na spotkaniach w urzędzie dzielnicy wręcz krzyczą, domagając się od gminy miejsc parkingowych, nie doskwiera tak naprawdę realny brak możliwości zaparkowania samochodu w swojej okolicy. Oni żądają aby gmina wyznaczyła im miejsca parkingowe do parkowania za darmo.  A jak wiadomo nie ma darmowych obiadów - nie istnieją też darmowe miejsca parkingowe. Ich wyznaczenie, polegające w istocie rzeczy na darmowym przejęciu części przestrzeni publicznej, przez grupę mieszkańców, którzy nie zapewnili sobie miejsc parkingowych przez ich kupno lub dzierżawę, odbywa się kosztem całej wspólnoty. Płacimy za to i ponosimy straty my - wszyscy mieszkańcy Pragi. Płacimy - ponieważ budowa i utrzymanie kolejnych miejsc parkingowych finansowana jest z naszych podatków. Tracimy zaś w dwójnasób - przestrzeń w mieście kosztuje i to drogo. Gdyby na miejscu gdzie powstał parking, stworzyć na przykład ogródek kawiarniany, dzielnica zamiast kosztów miałaby przychody z najmu jego powierzchni. Inne straty są jeszcze poważniejsze. Tracimy zieleń miejską, tracimy potencjalne miejsca spotkań, spacerów, zabaw dzieci, tracimy przyjazną przestrzeń publiczną, mało kto lubi bowiem spacerować po parkingach. Siedzenie w ogródku kawiarnianym na wprost rur wydechowych zaparkowanych aut też nie należy do przyjemności. Pewnie nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że postępująca aneksja przestrzeni publicznej na cele parkingowe przyczynia się bezpośrednio do utraty wartości naszych nieruchomości - wystarczy porównać wartość mieszkania z widokiem na zielony skwer i wartość lokalu położonego w tym samym miejscu z widokiem na wielki parking. 

Największą stratą jest jednakże utrata konkurencyjności Warszawy w porównaniu z innymi miastami europejskimi. Ludzie chcą żyć i pracować, biznes chce lokować swoje interesy w miastach pełnych zieleni, jak najmniej zanieczyszczonych, wygodnych, przyjaznych dla mieszkańców. Warszawa, coraz bardziej zanieczyszczona, hałaśliwa, tracąca w szybkim tempie swój walor zielonego miasta, zakorkowana, z placami, ulicami i chodnikami zamienionym w parkingi niestety tę konkurencję przegrywa.


Nie dajmy się więc omamić populistycznymi hasłami o braku miejsc do parkowania. Prawo do darmowego parkowania nie jest prawem człowieka. Nabywca samochodu musi sam brać odpowiedzialność za zapewnienie sobie miejsca do parkowania. A jeśli nie stać go na ponoszenie kosztu 100 - 200 złotych miesięcznie, powinien po prostu zrezygnować z posiadania auta. 

Nie dajmy też sobie wmówić, że wszędzie muszą być zapewnione miejsca parkingowe do wykorzystania na załatwienie sprawy "na mieście". Nie muszą. 
Użytkownik samochodu, podobnie jak każdy inny mieszkaniec powinien liczyć się na obszarze śródmieścia z koniecznością odbycia części drogi pieszo, komunikacją miejską lub rowerem. 

Centrum miasta ma ograniczoną pojemność zaś samochód jest ogromnie terenochłonny. Na zaparkowanie jednego pojazdu potrzeba 15 metrów kwadratowych powierzchni. W Warszawie dla wszystkich chętnych miejsca już brakuje, mimo że samochody zajmują codziennie ogromną powierzchnię ulic, chodników i placów, a często także trawników i terenów zieleni. 

Na koniec jeszcze jedna uwaga - przy obecnej polityce parkingowej miasta, polegającej na praktyce tolerowania parkowania w miejscach niedozwolonych i uleganiu naciskom na tworzenie kolejnych darmowych miejsc do parkowania kosztem przestrzeni publicznej, nie ma szans na realizację postulatów budowy podziemnych parkingów. Będą stały puste.        

środa, 21 września 2016

Woń uryny na Pradze

„Nowa toaleta zniszczona. Zaledwie tydzień po otwarciu”, „Kolejna dewastacja toalety w Parku Praskim”, „Załatwianie potrzeb w bramach i na klatkach schodowych”, to tylko kilka tytułów i komentarzy internetowych dotyczących polityki sanitarnej na Pradze Północ. 


Zniszczona przez wandali automatyczna toaleta ustawiona przez ZOM w Parku Praskim

Trzeba nazwać rzeczy po imieniu – zarówno część mieszkańców, jak i sporo osób odwiedzających Pragę ma problem z załatwieniem potrzeb fizjologicznych w przestrzeni publicznej. Na Pradze (i nie tylko) rolę toalety publicznej najczęściej pełnią: bramy i podwórka kamienic, klatki schodowe, krzaki, drzewa, czy kosze na śmieci (częsty widok w przejściu podziemnym pod Targową). Rzadziej poustawiane przy głównych ulicach toi-toje (tutaj furorę robi „sławojka” przed Dworcem Wschodnim), toaleta publiczna w Parku Praskim (w ostatnich tygodniach po raz kolejny nieczynna), czy ubikacje w metrze, urzędach lub galeriach handlowych. 



Nieestetyczny toi toi ustawiony niedawno tuż przed Dworcem Wschodnim

Problem jest poważny, o czym przekonać się można po każdej imprezie masowej organizowanej przez miasto, czy dzielnicę, a także w centrach rozrywki w okolicach Wileńskiej, Ząbkowskiej, czy 11 Listopada. Niemal każdego wieczoru możemy tam spotkać osobników, najczęściej płci męskiej, bez skrępowania wydalających z siebie przed lokalami hektolitry wypitego piwa i w ten sposób znaczących teren.

Jak poradzić sobie z tym problemem? Oprócz nauki dobrych manier oraz metody kija (mandaty Straży Miejskiej) potrzebna jest marchewka. Mogą nią być nowe toalety publiczne w miejscach najczęściej odwiedzanych przez mieszkańców (parki, skwery). Powinny to być toalety z obsługą (eksperyment toalety automatycznej w Parku Praskim niezbyt dobrze rokuje), regularnie sprzątane i dostosowane do sanitarnych standardów zachodniej Europy. Potrzebne jest też ich dobre oznakowanie. Dziś w przestrzeni Pragi brakuje znaków wskazujących drogę do najbliższej toalety. 

Dowieszenie kilku szyldów, czy umieszczenie w widocznym miejscu informacji przy Muzeum Pragi, Urzędzie Dzielnicy lub Szpitalu Praskim nie stanowi wydatku, który nadszarpnie publiczne finanse. Czas wreszcie zastosować rozwiązania znane z innych miast (np. Łodzi), a nawet niektórych dzielnic Warszawy (Ochota). 



Bar w Łodzi z darmową toaletą


Oznakowanie "Bezpłatne WC" przy wejściu do Urzędu Dzielnicy Ochota

To specjalne klauzule wpisywane w umowach najmu komunalnych lokali użytkowych, na podstawie których najemcy są zobowiązani do nieodpłatnego udostępniania wszystkim chętnym toalet w danym lokalu. Na drzwiach wejściowych do takich lokali pojawia się odpowiednia naklejka informująca, że z toalety można korzystać za darmo. Oczywiście najemca też na tym zyskuje. Za udostępnianie toalety na cele publiczne często może liczyć na upusty czynszowe. O ile nam wiadomo, na Pradze jeszcze z tego rozwiązania nikt nie korzystał, a szkoda. 

piątek, 16 września 2016

Modernizacja skrzyżowania Jagiellońskiej i Solidarności - duże rozczarowanie :(

Przedstawiciele władz Warszawy od kilku lat publicznie deklarują, że będą realizować strategię zrównoważonego transportu - co ma oznaczać między innymi, że w centrum miasta promowany będzie ruch pieszy, rowerowy i komunikacja publiczna kosztem ograniczania przywilejów i ułatwień dla użytkowników samochodów osobowych.

Niestety - deklaracje te zwykle nie znajdują przełożenia w praktycznych rozwiązaniach, wdrażanych przy okazji remontów i modernizacji śródmiejskich ulic i przyległej do nich przestrzeni.

A wystarczyłoby przestrzeganie kilku podstawowych zasad:

1. Nowego podziału przestrzeni ulic, zwiększającego przestrzeń dla pieszych, rowerzystów i zieleni, a zmniejszającego dla użytkowników samochodów

2. Nie wprowadzania zbędnych kolizji ruchu rowerowego i pieszego

3. Podnoszenia jakości przestrzeni publicznej poprzez inwestowanie w zieleń, meble miejskie, wysoką jakość nawierzchni, przyuliczne nasadzenia drzew

4. Usuwania miejsc parkingowych z chodników i upowszechnianie parkowania równoległego wzdłuż jezdni

5. Nie wprowadzania rozwiązań zwiększających przepustowość dla użytkowników aut.  

Obserwując efekty modernizacji okolic skrzyżowania ulicy Jagiellońskiej i Alei Solidarności nietrudno zauważyć, że przy projektowaniu i realizacji tego remontu wszystkie powyższe zasady zrównoważonego transportu zostały złamane. Utarte nawyki projektantów, promujące głównie przepustowość dla ruchu samochodowego kosztem innych użytkowników, znów zwyciężyły.

W Alei Solidarności przed skrzyżowaniem z Jagiellońską zagarnięto część przestrzeni dotychczasowego chodnika na wydzielenie odrębnego pasa do skrętu w prawo w Jagiellońską. 



Co prawda pozostawiono pomnikowy, pamiętający Rzeź Pragi dąb, który pierwotnie planowano wyciąć...  



... jednak jego oblanie z trzech stron betonem i asfaltem spowodowało, że "wbija" się on teraz w przestrzeń ulicy. Zapewne tak umiejscowione stare drzewo uschnie od stosowania soli, którą obficie posypuje się ulice naszego miasta, albo stanie się miejscem ostatniego "parkowania" dla jakiegoś miejskiego rajdowca, co da pretekst do wycięcia go i dalszego poszerzenia jezdni. 
    


Nie zapomniano też o "wycięciu" zatoki autobusowej zaraz za skrzyżowaniem z ulicą Targową. 



Oba te rozwiązania zachęcają do wjazdu samochodem od strony Marek i Ząbek przez Trasę W-Z do centrum miasta. Przestrzeń odebrano pieszym i zieleni - a oddano autom.

Jakby tego było mało, przesunięto biegnącą dotąd przy parkanie cerkwi ścieżkę rowerową prawie na środek chodnika, przy czym ta ścieżka ukośnie przecina chodnik tuż przed przejściem dla pieszych przez ulicę Jagiellońską. Rozwiązanie separujące ruch rowerów i pieszych zastąpiono rozwiązaniem bardzo kolizyjnym. Użytkownicy chodnika i ścieżki rowerowej nie będą widzieć się wzajemnie - pierwsze potrącenie pieszego przez rowerzystę w tym miejscu jest więc tylko kwestią czasu. 



Miejsc na drzewa przyuliczne, izolujące chodnik od jezdni w ogóle nie zapewniono. Powstała wielka betonowo-asfaltowa, nieprzyjazna przestrzeń. 




Jakość używanych przy remoncie materiałów może zadziwiać - widocznie na Pradze obowiązują inne standardy, skoro nawet na lokalnych ulicach Śródmieścia układa się obecnie krawężniki z naturalnego granitu, a tu przy dwóch zabytkowych budynkach - Cerkwi i Liceum im. Władysława IV położono krawężniki ze zwykłego betonu.



Piesi potraktowani zostali jak bezmyślne stado owiec. Trzeba było zbudować im zagrody z płotków, żeby nie wleźli w szkodę. 





Dla porównania: w Amsterdamie płotki dla pieszych jakoś nie okazują się konieczne. Rozumni bardziej od pieszych Polaków ci piesi Holendrzy, czy co? 



I oczywiście znów trzeba się będzie, przy pomocy żółtego "upraszacza" dopraszać prawa do zielonego światła na przejściach dla pieszych i przejazdach dla rowerzystów.



Ulica Jagiellońska, zgodnie z obowiązującym planem miejscowym powinna mieć w tym miejscu po jednym pasie ruchu w każdą stronę oraz szpalery drzew ciągnące się do samej Alei Solidarności.



Nic z tego - uznano, że ważniejsze jest wydzielenie przed skrzyżowaniem odrębnego pasa do skrętu w prawo...



... a po południowej stronie Jagiellońskiej, prostopadłych miejsc parkingowych, wyznaczonych na  chodniku (po którym jak sama nazwa wskazuje, "się chodzi"), zgodnie z proporcją 4 metry dla samochodów, 2-2,5 metra dla pieszych. 





Pieszym zostawiono minimalną szerokość chodnika. Przy warszawskim zwyczaju parkowania prostopadłego z dodatkowym zagarnianiem chodnika - miejsca dla pieszych nie będzie prawie wcale. 



Niedawno położone płyty chodnikowe są tu już połamane i "sklawiszowane" przez parkujące samochody, ale to przecież mało ważny szczegół. 




Już słyszymy argument: "przecież gdzieś muszą być miejsca do parkowania".

No właśnie -  przecież to "gdzieś" znajduje się  tuż obok. Cała uliczka równoległa do Alei Solidarności pomiędzy Jagiellońską a Floriańską i duża część Floriańskiej służą jako wielki teren parkingowy. No, ale wtedy, aby dojść do Jagiellońskiej na wysokości Alei Solidarności trzeba kawałek się przespacerować. 

Dla twórców tej modernizacji to rzecz niewyobrażalna. Podobnie jak zwężenie ulicy Jagiellońskiej do dwóch 3-metrowych pasów ruchu bez wydzielania odrębnych pasów do skrętu, co zapewniłoby wyznaczenie miejsc parkingowych, równoległych na jezdni i miejsce na nasadzenie drzew. A tak drzew nie będzie, piesi będą przemykać szeregiem pod ścianami budynków, za to kilka samochodów wygodnie zaparkuje na chodniku.

Nie ma to jak zrównoważony rozwój w praktyce...

Na koniec pytanie, w czym jest Praga gorsza od Śródmieścia... 

wtorek, 13 września 2016

Tajemnice praskiego jamnika

Dziś o Kijowskiej 11, czyli jednym z najdłuższych w naszym mieście bloków, popularnie zwanym "jamnikiem". Budynek powstał w latach 1971-1973 wg projektu Jana Kalinowskiego, głównego autora osiedla Szmulowizna. Jednym z jego budowniczych był słynny murarz Albin Siwak, członek KC PZPR w latach 80.


Usytuowanie bloku naprzeciw Dworca Wschodniego było nieprzypadkowe. Budynek miał zasłaniać sypiące się kamienice Szmulek i Starej Pragi przed wzrokiem podróżnych, przyjeżdżających koleją do Warszawy.

Kilka słów o parametrach bloku: 508 metrów długości, 7 kondygnacji, w tym 2 podziemne, 430 mieszkań, 43 klatki, 132 garaże podziemne, przyziemie z lokalami usługowymi.

W dzisiejszym wpisie chcemy skupić się na parkingu podziemnym - prawdopodobnie jednym z pierwszych tego typu rozwiązań w Warszawie i na Pradze. Tak jak wspominaliśmy, parking liczy 132 miejsca postojowe (wiaty garażowe) i usytuowany jest na całej długości budynku. Wjazdy znajdują się od strony ul. Markowskiej i Al. Tysiąclecia.




Wjazd na podziemny parking od strony Al. Tysiąclecia


Widok na przestrzał


Boksy garażowe z oryginalnymi bramami


Przejścia  do części mieszkalnej


Wyjazd z garażu na ulicę Markowską


Sklepienie betonowe pod którym znajduje się garaż

Garaż na Kijowskiej 11 ma niepodważalne zasługi w walce z komuną - to właśnie do tego miejsca przywożone były wydawnictwa podziemne w latach 80., dystrybuowane dalej przez działaczy opozycji, w tym jednego z członków naszego stowarzyszenia. Ale to już temat na osobny wpis.

Jeszcze jako ciekawostkę, publikujemy dokumenty z 1975 r., obrazujące sposób myślenia ówczesnych władz odnośnie polityki parkingowej w miastach. Życzylibyśmy sobie, aby tego rodzaju pomysły były wdrażane dziś...



... zwłaszcza, gdy widzimy ile przestrzeni wewnątrzosiedlowej w naszych miastach zajmują parkujące samochody.


wtorek, 6 września 2016

Kamienica pozostawiona na pastwę losu

"Wśród pozostałości zabudowy mieszkalnej na chwilę uwagi zasługuje oficyna na posesji nr 61/63, której dość bogaty, secesyjny wystrój klatki schodowej, wyróżnia ją na tle okolicznej, uboższej jakościowy i stylistycznie zabudowy" - taki opis budynku niczym nie wyróżniającego się na pierwszy rzut oka przy ulicy Grodzieńskiej zawarł autor jednego z przewodników po Pradze.






Opisując ten budynek w prasie ten sam autor zwraca uwagą na klatkę schodową, posiadającą 
"skromny secesyjny wystrój w postaci dekoracyjnych okien i drzwi" oraz na piękną, kutą balustradę schodów, złożoną z fantazyjnie poskręcanych prętów. 

"Wystrój ten mógłby nie budzić zdziwienia na Targowej, ale tu, na bocznej ulicy Grodzieńskiej położonej u krańców starej Pragi z pewnością jest to osobliwość. Co ciekawe jest to tylko boczna klatka schodowa. Jedynym tego wytłumaczeniem jest chęć dawnego właściciela wzniesienia tu dalszej części kamienicy już o wyższym standardzie i bogatszej dekoracji. Jednak zbudował tylko nową klatkę. Może przeliczył się z kosztami, może sprzedał posesję po rozpoczęciu robót?" czytamy w konkluzji.

Dziś bohaterem naszego wpisu jest budynek komunalny przy Grodzieńskiej 61/63 i jego mieszkańcy pozostawieni samym sobie przez ZGN, dzielnicę i miasto. Zapraszamy na foto opowieść.




Nawet najstarsi mieszkańcy nie pamiętają czasów, gdy były balkony. Pamiętają za to, że od lat odpadają cegły z elewacji. Czy zostanie naprawiona, nim dojdzie do tragedii?


Budynek tonie w bujnej zieleni - widok od strony torów linii wołomińskiej.


Tu był sąsiedzki ogród. Był, bo został zdewastowany podczas rozbiórki przez ZGN szop i garaży na końcu posesji.


Wymienione okna mogą mylić. Plastiki są w połowie budynku. Wysiedlonej. W części, w której wciąż mieszkają lokatorzy, nadal są okna drewniane, przez które zimą hula wiatr.








Widok klatki schodowej w części zamieszkałej. Spękania ścian, odpadająca elewacja, zalania i grzyb to codzienny widok dla mieszkańców. Nikt nie pamięta, czy klatka była kiedykolwiek malowana.



Strych - wiadra i folie ustawione przez mieszkańców, którym podczas deszczów woda kapie na głowy.







Druga klatka schodowa - grzyb pokrywa znaczną część ścian.


Tyle zostało po pięknej, kutej balustradzie. Wynieśli ją złomiarze. Pewnie wylądowała w skupie złomu na Kosmowskiej...



Resztki oryginalnej podłogi na klatce schodowej w części wykwaterowanej.


Patronka opuszczonych mieszkań


"Stropodach"




Widok z okien na wszystkie strony



Okolica ma ogromny, zielony potencjał. Gdyby tylko miasto potrafiło dogadać się z PKP :(




O przestrzeń mieszkańcy dbają sami mimo ograniczonych zasobów. Efekty naprawdę zachwycają.




Zdjęcia z kilku mieszkań oraz klatki schodowej  - widać rurę odprowadzającą ścieki z ubikacji.

Na koniec kilka faktów:

- budynek nie jest objęty roszczeniami (wg informacji dostępnych publicznie) - 100% własności miasta,
- znajduje się na pochodzącym z 2013 r. wykazie szacunkowych kosztów remontowych - przygotowany przez ZGN - cyfry to kwoty w tys. zł - całość miała wynieść ok 600 tys. zł ,

Nie wiedzieć czemu nie został jednak objęty programem "Ciepło sieciowe w budynkach komunalnych" - choć są inne adresy z Grodzieńskiej (20, 22) i np. po sąsiedzku Radzymińska 53, ani w ZPR.

Zadaliśmy ZGN i miastu oficjalne pytanie dlaczego? Czekamy na odpowiedź.

Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy, chcieliby zostać w tej kamienicy (ZGN i burmistrz planowali wyprowadzkę wszystkich) pod warunkiem remontu. Wierzymy, że ten remont nastąpi.
Będziemy śledzić sprawę i Was informować.